Brian Aldiss
Non Stop
. 14 .
- Musimy w jakiś sposób wydostać się ze statku -
wyszeptała Vyann. Oczy miała zamknięte; a jej ciemna główka spoczywała na
poduszce. Complain cicho opuścił pogrążony w mroku pokój. Był pewien, że mimo
dochodzącego z innych pokładów hałasu dziewczyna zaśnie, nim on zdąży zamknąć za
sobą drzwi. Stał za drzwiami pokoju Vyann obawiając się odejść i zastanawiając
się, czy pora jest właściwa, aby zawracać głowę Radzie lub Scoytowi wiadomością
o zniszczonych sterach. Niezdecydowany, gładził palcami wetkniętą za pas broń
cieplną, a jego myśli skupiły się wokół bardziej osobistych problemów.
Nie mógł nie zastanawiać się nad tym, jaką właściwie rolę
odgrywa w otaczającym go świecie; nie wiedząc, czego pragnie od życia, płynął po
prostu na fali wydarzeń. Najbliżsi mu ludzie mieli jakieś konkretne cele.
Marapper nie interesował się niczym poza władzą. Scoytowi wystarczało
nieustannie rozwiązywanie problemów, jakich dostarczał statek; ukochana Laur
chciała się za wszelką cenę uwolnić od panujących tu okropnych warunków. A on?
Pragnął jej, to prawda, ale było coś jeszcze, co obiecywał sobie będąc jeszcze
dzieckiem, czego nie mógł ani znaleźć, ani określić słowami, coś zbyt wielkiego,
aby można było to sobie wyobrazić...
- Kto tam? - zapytał słysząc czyjeś kroki. Pobliskie
światło kontrolne ujawniło obecność wysokiego mężczyzny ubranego na biało. Była
to pełna wyrazu postać, przemawiająca głosem powolnym i dostojnym.
- Jestem radca Zac Deight - rzekł mężczyzna. - Nie obawiaj
się. Ty jesteś Roy Complain, myśliwy z Bezdroży, prawda?
Complain popatrzył na jego smutną twarz i białe włosy i
poczuł, że instynktownie lubi tego człowieka. Instynkt nie zawsze jest
sprzymierzeńcem rozumu.
- Tak, to ja, proszę pana.
- Twój kapłan Marapper wyrażał się o tobie dobrze.
- Na boga, czyżby? - Marapper przez przypadek robił czasem
coś dobrego, ale przeważnie tylko dla siebie.
- Tak - rzekł Zac Deight, po czym zmienił ton. - Sądzę, że
wiesz coś na temat tej dziury, którą widzę w ścianie korytarza.
Wskazał na otwór, który Complain i Vyann zrobili wcześniej
w ścianie jej pokoju.
- Owszem, wiem. To zostało zrobione za pomocą tej broni -
powiedział Complain pokazując broń staremu radcy i zastanawiając się, co z tego
wyniknie.
- Czy mówiłeś komuś, że to masz?
- Nie. Wie tylko Laur, inspektor Vyann, ona w tej chwili
śpi.
- Powinieneś to był oddać Radzie, która zadecydowałaby, co
z tym dalej zrobić - powiedział łagodnie Zac Deight. - Powinieneś to wiedzieć.
Czy zechcesz pójść ze mną do mego pokoju i opowiedzieć mi wszystko?
- Tu nie ma wiele do opowiadania - zaczął Complain.
- Chyba rozumiesz, jak bardzo niebezpieczna byłaby ta broń
w niewłaściwych rękach w głosie starego radcy było coś rozkazującego,. więc
kiedy odwrócił się i ruszył w głąb korytarza, Complain podążył za nim, bez
zachwytu, ale i bez protestu. Zjechali windą na niższy poziom i poszli naprzód,
mijając pięć pokładów, które dzieliły ich od mieszkania radcy. Było tu zupełnie
pusto, cicho i ciemno. Zac Deight wyjął zwykły klucz magnetyczny, otworzył
jakieś drzwi i stanął obok przepuszczając Complaina pierwszego. Zaledwie
Complain zdążył wejść, drzwi zatrzasnęły się za nim. Była to pułapka!
Rzucił się na drzwi z furią dzikiego zwierzęcia - na
próżno. Było już za późno, a ponadto broń cieplną, za pomocą której Complain
mógł się uwolnić, miał w tej chwili Zac Deight. Z wściekłością zapalił latarkę i
rozejrzał się po pokoju. Sądząc po leżącym wszędzie kurzu, była to od dłuższego
czasu nie używana sypialnia. Jak wszystkie tego rodzaju pokoje na statku, i ten
był całkowicie bez wyrazu i urządzony po spartańsku.
Complain chwycił krzesło i rozbił je na kawałki o zamknięte
drzwi, co przywróciło mu jasność myślenia. Przed jego oczyma pojawiła się scena,
gdy stoi koło Vyann patrząc przez judasza, jak Scoyt zostawia Fermoura samego w
pokoju przesłuchań. Fermour wskoczył wtedy na krzesło usiłując dosięgnąć kratki
w suficie. Prawdopodobnie spodziewał się znaleźć tam drogę ucieczki. A więc
zakładając...
Wyciągnął łóżko na środek pokoju, postawił na nim szafkę i
wdrapał się szybko na górę, aby zbadać kratkę. Była taka sama jak wszystkie inne
na statku, kwadrat o boku długości trzech stóp, z cienkimi prętami, między które
można było zaledwie wetknąć palec. Latarka ujawniła pręty grubo obrośnięte
lepkim brudem; ilość powietrza, jaka dostawała się tędy do pokoju, była istotnie
znikoma.
Complain szarpnął silnie za kratę. Nie drgnęła. A powinna!
Przecież Fermour nie stał na krześle i nie wyciągał ręki dlatego, że nagle
odczuł potrzebę ćwiczeń gimnastycznych. Jeżeli kratki dawały się otworzyć, to
istniało wytłumaczenie, dlaczego schwytani poprzednio przez Scoyta Obcy uciekali
z dokładnie pilnowanych cel. Complain wsadził palce w kratę i zaczął macać jej
wewnętrzną powierzchnię, czując na przemian zimny dreszcz strachu i nadziei.
Jego wskazujący palec napotkał wkrótce na zwykły zatrzask.
Complain odchylił go. Podobne zatrzaski znajdowały się na górnych krawędziach
pozostałych trzech boków kratki. Otworzył je jeden po drugim. Teraz kratka dała
się łatwo unieść. Complain przechylił ją na bok, wyciągnął i ostrożnie położył
na łóżku. Serce biło mu jak młotem.
Chwycił za krawędzie otworu i podciągnął się.
Było bardzo ciasno. Spodziewał się, że znajdzie się w
tunelu inspekcyjnym, a tymczasem był w przewodzie wentylacyjnym. Odgadł
natychmiast, że przewód ten przebiega w dziwnym międzypokładowym świecie rur i
kanałów. Zgasił latarkę, wytężył wzrok i patrzył w głąb ciasnego przewodu nie
zwracając zupełnie uwagi na dmuchające mu cały czas w twarz powietrze.
Światło przedostawało się tutaj jedynie przez podobną
kratkę jak tamta: Dochodząc do wniosku, że w tej chwili bardzo przypomina korek
tkwiący w butelce, Complain poczołgał się do przodu i wyjrzał przez nią.
Patrzył z góry na pokój Zaca Deighta. Radca był sam i mówił
do jakiegoś aparatu. Wysoka szafa, stojąca teraz na środku pokoju, wskazywała
sposób, w jaki ukryte było wgłębienie, w którym normalnie chowano tajemniczy
instrument. Complain był tak zafascynowany niecodziennym widokiem, że nie
docierało nawet do niego, co mówi Zac Deight. Nagle usłyszał...
- ... osobnik o nazwisku Complain przysparza wiele kłopotu
- mówił radca do aparatu. Pamięta pan, jak pański człowiek Andrews zgubił swoją
spawarkę parę tygodni temu? W jakiś sposób trafiła ona do rąk Complaina.
Odkryłem to, ponieważ zauważyłem otwór w ścianie jednego z pomieszczeń na
Pokładzie 22, w pokoju inspektor Laur Vyann. Tak, Curtis, czy pan mnie słyszy?
Połączenie jest dzisiaj gorsze niż zwykle...
Deight milczał, gdy na drugim końcu linii słychać było
czyjś głos. Curtis! Complain z trudem powstrzymał się od okrzyku - było to
nazwisko Giganta dowodzącego bandą, która go porwała! Patrząc z góry Complain
zauważył nagle kompromitujący pierścień z ośmiokątnym kamieniem na palcu Zaca
Deighta i zaczął się gorączkowo zastanawiać, w jaką okropną sieć intryg wplątał
się mimo woli.
Deight mówił znowu:
- Miałem okazję wśliznąć się do pokoju Vyann, w czasie gdy
pańska dywersja na poziomach siłowni była w pełnym toku. Tam odkryłem, że w ręce
zawrotków wpadło coś jeszcze. Jest to dziennik, o którego istnieniu nic nie
wiedzieliśmy, pisany przez człowieka, który jako pierwszy dowodził statkiem w
jego drodze powrotnej z Procyona. Zawiera on dużo więcej, niż powinny wiedzieć
zawrotki, i może wywołać mnóstwo pytań z ich strony. Przypadkowo udało mi się
zdobyć i dziennik, i spawarkę... Dziękuję. Jeszcze większe szczęście, że poza
Complainem i tą dziewczyną, Vyann, nikt nie zdaje sobie sprawy ze znaczenia tych
rzeczy. Znamy oczywiście dokładnie poglądy Małego Psa na sprawę nietykalności
zawrotków,. ale oni nie siedzą tutaj i nie muszą rozwiązywać problemów
narastających z godziny na godzinę. Jeżeli chcą nadal zachowywać swoją bezcenną
tajemnicę, to istnieje tylko jedno proste rozwiązanie. Zamknąłem Complaina w
pokoju obok... Oczywiście nie siłą, wszedł do pułapki jak niewinne dziecko.
Vyann śpi w swoim pokoju. Otóż, Curtis, proszę pana o następującą rzecz o pańską
zgodę na uśmiercenie Complaina i Vyann... Oczywiście, mnie to także nie
odpowiada, ale jest to jedyny sposób, aby utrzymać status quo, a ja jestem gotów
zrobić to zaraz, zanim będzie za późno...
Zac Deight zamilkł, a na jego długiej twarzy pojawiło się
zniecierpliwienie.
- Nie ma czasu na łączenie się z Małym Psem - rzekł
najwyraźniej przerywając swemu rozmówcy. - Oni zbyt długo myślą. Pan jest tutaj
kierownikiem, Curtis, i ja potrzebuję tylko pańskiego zezwolenia... No tak, to
już lepiej... Tak, uważam, że to jest konieczne. Nie sądzi pan chyba, że mnie to
sprawia przyjemność? Poddam ich działaniu gazu, który wpuszczę przez otwory
wentylacyjne w ich pokojach, tak jak robiliśmy to poprzednio w podobnych
wypadkach. Wiemy w końcu, że jest to zupełnie bezbolesne.
Wyłączył aparat i popchnął szafę na poprzednie miejsce.
Stał przez chwilę niezdecydowany, obgryzając paznokcie, a na jego twarzy malował
się niesmak. Otworzył szafę, wyjął długi walec i z uwagą spojrzał na kratkę w
suficie. Wyładowanie z paralizatora Complaina trafiło go prosto w twarz. Zac
Deight zbladł, głowa opadła mu na piersi i runął jak długi na podłogę
Przez całą minutę Complain leżał bez ruchu, starając się
ogarnąć sytuację. Do rzeczywistości powrócił dzięki okropnemu uczuciu, że jakaś
obca myśl plącze się między jego własnymi myślami. Było to tak, jakby mu czyjś
mocno owłosiony język oblizywał mózg. Zapalił szybko latarkę - przed jego twarzą
zawisł wielki mol. Rozpiętość jego skrzydeł wynosiła ponad pięć cali, a
siatkówki jego oczu odbijały światło jak dwie wiśniowe główki od szpilki. Ze
wstrętem machnął ręką, ale nie trafił i mol szybko odleciał w głąb przewodu
wentylacyjnego. Complain przypomniał sobie w tej chwili innego mola w
Bezdrożach, który pozostawił podobne brudne odciski na jego mózgu. Zdolność,
którą posiadają króliki, muszą mieć także mole, chociaż na pewno w mniejszym
stopniu. Wygląda na to, że szczury je rozumieją... A może mole spełniają rolę
powietrznego patrolu dla szczurzych hord?
Ta myśl przeraziła go bardziej niż wyrok śmierci, który
wydał na niego Deight.
Mokry ze strachu, szybko odsunął cztery zatrzaski
przytrzymujące kratkę, odstawił ją na bok i zeskoczył do pokoju radcy. Następnie
przyciągnął stół, wdrapał się na niego i umocował kratkę na miejscu. Dopiero
wtedy poczuł się bezpiecznie.
Zac Deight nie był martwy, paralizator Complaina włączony
był tylko na pół mocy, otrzymał jednak dostatecznie silny szok, aby być przez
pewien czas nieprzytomny. Wyglądał niegroźnie, a nawet łagodnie, gdy tak leżał
na pokładzie z włosami opadającymi na blade czoło. Bez cienia wyrzutów sumienia
Complain pochwycił klucze radcy, odszukał broń cieplną, otworzył drzwi i wyszedł
na pogrążony w ciszy korytarz. W ostatniej chwili zatrzymał się, odwrócił i
oświetlił kratkę latarką. Drobne, różowe łapki obejmowały pręty, a tuzin długich
pyszczków patrzył na niego z nienawiścią. Complain poczuł, jak włosy mu się jeżą
na karku. Strzelił z paralizatora w tamtym kierunku. Małe, błyszczące oczka
natychmiast straciły blask, a różowe łapki puściły kratkę.
Piski, które słyszał jeszcze w korytarzu, potwierdziły, że
musiał przy okazji porazić także ukryte posiłki.
Idąc korytarzem rozważał sytuację. Jednego był całkowicie
pewien: o roli, jaką radca Deight odegrał w całej sprawie, i o tym, co mówił
przez dziwny aparat do Curtisa (gdzie naprawdę mógł się znajdować Curtis?), nikt
nie powinien się dowiedzieć, zanim nie omówi całej sprawy z Vyann. Nie byli w
tej chwili w stanie rozstrzygnąć, kto jest po ich stronie, a kto nie.
- Ale jeżeli Vyann... - zaczął głośno, natychmiast jednak
odrzucił tę okropną myśl. W pewnym momencie podejrzliwość zamienia się w obłęd.
Jeden szczegół niepokoił Complaina, chociaż nie umiał go dokładnie sformułować.
Było to coś związanego z uwolnieniem Fermoura... Nie, na to musi zaczekać. W tej
chwili chciał być na chłodno rozsądny, tamtym zajmie się później. Przede
wszystkim musi oddać broń cieplną, spawarkę, jak ją nazywał Deight, komuś, kto z
niej zrobi najlepszy użytek: mistrzowi Scoytowi. Zamieszanie wokół Scoyta
rozrosło się do imponujących rozmiarów, a on sam znajdował się w centrum
wzmożonej aktywności.
Zapory między Dziobem a Bezdrożami zostały obalone. Spoceni
mężczyźni rozbierali barykady, podnieceni aktem niszczenia.
- Usuńcie je! - krzyczał Scoyt. - Sądziliśmy, że chronią
nas one przed wrogiem, ale skoro granice są wszędzie, nie mają żadnej wartości!
Przez obalone zapory wkraczała armia Gregga. Obszarpani i
brudni mężczyźni, kobiety i obojnaki, zdrowi i ranni, na nogach i na noszach,
tłoczyli się podnieceni wśród przyglądających się temu Dziobowców. Mieli ze sobą
zawiniątka, pościel, pudła i kosze, niektórzy ciągnęli niezdarne sanie, z
którymi przebyli glony, jedna kobieta wiozła cały swój majątek na grzbiecie
wychudzonej owcy. Wraz z nimi wlatywały czarne komary Bezdroży. Gorączkowe
podniecenie, które opanowało Dziobowców, było tak wielkie, że całe to chodzące
morze nędzy witane było serdecznymi uśmiechami, a nawet oklaskami. Obszarpany
legion odpowiadał machaniem rąk. Roffery'ego pozostawiono w Bezdrożach. Był tak
bliski śmierci, że nie miało sensu trudzić się jego transportem.
Jedno nie ulegało wątpliwości: wygnańcy, z których wielu
odniosło rany w starciu ze szczurami, gotowi byli walczyć. Mężczyźni dźwigali
paralizatory, noże i zaimprowizowane dzidy.
Sam Gregg w towarzystwie swego upiornego giermka Hawla
konferował ze Scoytem, Pagwamem i radcą Ruskinem za zamkniętymi drzwiami.
Complain bezceremonialnie otworzył drzwi i wszedł do pokoju. Był nadzwyczaj
pewny siebie i tej pewności nie pozbawiły go nawet gniewne okrzyki, jakie
zaczęli wydawać na jego widok.
- Przyszedłem, aby wam pomóc - rzekł zwracając się do
Scoyta jako oczywistego przywódcy. - Przynoszę panu dwie rzeczy; pierwsza to
informacja. Wykryliśmy, że na każdym poziomie i na każdym pokładzie są włazy,
ale to dopiero jedna z dróg, którymi mogą uciekać Giganci i Obcy. Mają oni także
dogodne wyjście w każdym pokoju!
Wskoczył na stół i zademonstrował, jak otwiera się kratkę.
Schodząc w milczeniu śmiał się w duchu z ich zdziwionym twarzy.
- Tego także będzie pan musiał pilnować, mistrzu Scoyt -
powiedział i nagle dręcząca go dotąd zagadka ucieczki Fermoura wyjaśniła się i
jeszcze jeden fragment łamigłówki wskoczył na swoje miejsce.
- Gdzieś na statku znajduje się główna kwatera Gigantów-
rzekł. - Zabrali mnie do niej zaraz po schwytaniu, ale nie wiem, gdzie to jest,
ponieważ byłem zagazowany. Niewątpliwie jednak znajduje się ona w części pokładu
lub poziomu odciętego od nas celowo albo przypadkiem. Takich miejsc na statku
jest bez liku, tam właśnie musimy skierować nasze poszukiwania.
- Właśnie tak zdecydowaliśmy - powiedział niecierpliwie
Gregg. - Trudność polega na tym, że na większości pokładów panuje taki bałagan,
że nie wiemy, która część jest odcięta, a która nie. Za pierwszą lepszą
przegrodą może się ukrywać cała armia.
- Mogę ci wskazać takie miejsce bardzo blisko stąd - rzekł
z naciskiem Complain. - Na Pokładzie 21 nad celą, w której trzymano Fermoura.
- Dlaczego tak sądzisz, Complain? - zapytał zaciekawiony
Scoyt.
- Prosta dedukcja. Giganci, jak stwierdziliśmy, zadali
sobie wiele trudu, aby odciągnąć wszystkich z korytarzy, co im umożliwiło
dostanie się do Fermoura i uwolnienie go przez włazy. Mogli zaoszczędzić sobie
tego trudu, gdyby po prostu wyciągnęli go przez kratkę jego celi. Zajęłoby im to
nie więcej niż minutę i by ich nie zauważono. Dlaczego tak nie postąpili? Myślę,
że po prostu nie mogli. Prawdopodobnie na górnym poziomie coś się zawaliło,
blokując kratkę. Innymi słowy, na górze mogą być pokoje, do których nie mamy
dostępu. Powinniśmy koniecznie zobaczyć, co się w nich znajduje.
- Mówię ci, że takich miejsc są setki - zaczął Gregg.
- Wydaje mi się, że jednak warto to sprawdzić - rzekł radca
Ruskin.
- Załóżmy, że masz rację, Complain przerwał Scoyt. - Jeżeli
jednak kratka jest zablokowana, to jak przez nią przejdziemy?
- W ten sposób! - Complain skierował broń cieplną na
najbliższą ścianę poruszając nią poziomo. Ściana zaczęła się rozpadać. Gdy
otworzył się poszarpany, łukowaty otwór, Complain wyłączył broń. Spojrzał
wyczekująco na pozostałych. Przez chwilę wszyscy milczeli.
- Rany boskie! - zachrypiał Gregg. - To to, co ja ci dałem!
- Tak. I właśnie w ten sposób należy tego używać. Nie jest
to prawdziwa broń, jak myślałeś, lecz po prostu miotacz płomieni.
Scoyt wstał. Na jego twarzy pojawiły się wypieki.
- Chodźmy na Pokład 21 - rzekł. - Pagwam, niech pana ludzie
otwierają klapy włazów tak szybko, jak pan nadąży przekazywać ten pierścień.
Dobra robota, Complain, natychmiast wypróbujemy to cacko.
Wyszli wszyscy, ze Scoytem na czele. Mistrz z wdzięcznością
uścisnął ramię Complaina.
- Jeżeli będziemy mieli czas, możemy za pomocą tej broni
rozwalić ten przeklęty statek na kawałki - powiedział. Sens tej uwagi dotarł do
Complaina dopiero znacznie później.
Na środkowym poziomie Pokładu 21, gdzie znajdowała się cela
Fermoura, panował nieopisany chaos. Wszystkie włazy były otwarte i przy każdym
stała straż. Klapy leżały obok zebrane w nieporządny stos. Nieliczni mieszkający
tu ludzie, głównie obsada zapór z rodzinami, ewakuowali się właśnie pospiesznie
w obawie przed przyszłymi kłopotami, kręcąc się między strażnikami i wchodząc
wszystkim w drogę. Scoyt przepychał się wśród nich brutalnie łokciami, odsuwając
na prawo i lewo piszczące dzieci.
Gdy otworzyli drzwi do celi Fermoura, Complain poczuł na
ramieniu jakąś rękę. Odwrócił się i zobaczył Vyann. Stała wypoczęta, z
błyszczącymi oczami.
- Myślałem, że śpisz! - zawołał uśmiechając się z zachwytem
na jej widok.
- Nie zauważyłeś, że już jest prawie jawa? - powiedziała. -
Poza tym mówiono mi, że coś tu się szykuje. Przyszłam dopilnować, abyś nie wpadł
w kłopoty.
Complain ścisnął ją za rękę.
- Wpadłem w nie i wyszedłem z nich, kiedy spałaś - rzekł
pogodnie.
Gregg był już na środku celi i stojąc na rozklekotanej
skrzyni, która pełniła tu rolę krzesła, przyglądał się kratce znajdującej się
nad jego głową.
- Roy ma rację! - oświadczył. - Po drugiej stronie jest
przeszkoda. Widzę jakiś pogięty metal. Podajcie mi tę broń cieplną i spróbujmy
szczęścia.
- Nie stój pod kratką - ostrzegł go Complain. - Nie chcesz
chyba, żeby cię polał strumień stopionego metalu.
Gregg skinął głową, wycelował broń, którą podał mu Scoyt, i
nacisnął guzik. Przezroczysty łuk ciepła wgryzł się w sufit tworząc czerwoną
pręgę. Pręga poszerzyła się, sufit zaczął się zapadać, a z góry spłynął metal
wyglądający jak drobiny sproszkowanego mięsa. Przez siny otwór pojawił się inny
metal, który również zaczął się żarzyć. W pokoju panował nieopisany hałas, a
poza tym kłębił się gryzący dym, który wydobywał się na korytarz. Pomimo hałasu
usłyszeli nagle głośny trzask i światło pojaśniało gwałtownie, aby po chwili
całkowicie zgasnąć.
- To powinno wystarczyć! - zawołał z ogromną satysfakcją
Gregg schodząc ze swojego podium i patrząc na ziejącą nad nim dziurę. Broda
drżała mu z podniecenia.
- Naprawdę uważam, że powinniśmy odbyć posiedzenie Rady,
zanim podejmiemy tak drastyczne działania, mistrzu Scoyt - rzekł żałośnie radca
Ruskin oglądając zrujnowaną celę.
- Od lat nie robiliśmy nic oprócz posiedzeń Rady -
powiedział Scoyt. - Teraz będziemy działać!
Wybiegł na korytarz wydając gniewne okrzyki i szybko
sprowadził tuzin uzbrojonych ludzi z drabiną.
Complain, który uważał, że ma więcej doświadczenia w tych
sprawach od innych, poszedł do pobliskiego pomieszczenia straży po wiadro wody,
które wylał na rozgrzany metal. W chmurze pary Scoyt ustawił drabinę i wdrapał
się po niej trzymając paralizator w pogotowiu. Reszta, jeden za drugim, możliwie
jak najszybciej, podążyła za nim. Vyann trzymała się blisko Complaina. Wkrótce
cała grupa znalazła się w dziwnym pokoju nad celą.
Było nieprawdopodobnie gorąco, ledwie mieli czym oddychać.
Światło latarek wkrótce ujawniło przyczynę zablokowania kratki i zawalenia się
kanału inspekcyjnego pod ich nogami. Podłoga pokoju zapadła się od jakiegoś
dawnego wybuchu. Jaki maszyna pozostawiona bez nadzoru, prawdopodobnie w czasie
Dziewięciodniowej Zarazy, jak sądził Complain, eksplodowała, niszcząc ściany i
wszystkie znajdujące się w pokoju przedmioty. Podłoga zasłana była potłuczonym
szkłem i kawałkami drewna, a ściany posiekane odłamkami. I ani śladu Gigantów
- Chodźmy? - powiedział Scoyt brnąc po kostki w gruzie w
stronę jednych z dwojga drzwi. - Nie traćmy tutaj czasu.
Eksplozja wygięła nieco drzwi. Stopili je bronią cieplną i
przeszli. Teraz w zasięgu ich latarek była tylko złowroga ciemność. Cisza dzwo.
niła w uszach jak przelatujący w .powietrzu nóż.
- Ani śladu życia... - rzekł Scoyt. W jego głosie brzmiała
niepewność.
Stali w bocznym korytarzu odcięci od reszty statku, jak
żywcem pogrzebani, i świecili nerwowo latarkami na wszystkie strony. Było tak
potwornie gorąco, że z trudem mogli wytrzymać. Na końcu krótkiego korytarza
znajdowały się podwójne drzwi z jakimś napisem. Stłoczyli się usiłując go
odczytać. Brzmiał on:
TYLKO DLA OBSŁUGI
LUK TOWAROWY - KOMORA POWIETRZNA
NIEBEZPIECZEŃSTWO!!!
Przy każdych drzwiach znajdowały się duże koła, a obok nich
instrukcja: NIE OTWIERAĆ PRZED OTRZYMANIEM SYGNAŁU. Stali patrząc bezmyślnie na
napis.
- Co robicie? Czekacie na sygnał? - zjadliwie rzucił Hawl.
- Trzeba stopić te drzwi, kapitanie!
- Zaczekajcie! - zawołał Scoyt. - Musimy być ostrożni.
Chciałbym wiedzieć, co to jest komora powietrzna. Poznaliśmy różne rzeczy zamki
magnetyczne, zamki otwierane ośmiokątnym pierścieniem, ale co to jest komora
powietrzna?
- Nieważne, top te drzwi! - powtórzył Hawl potrząsając
swoją groteskową głową. - To pański statek, kapitanie, czuj się pan w nim, do
cholery, jak u siebie w domu!
Gregg włączył spawarkę. Metal zaróżowił się słabo, ale nie
topniał. Sytuacji nie poprawiła również potężna dawka przekleństw. Wreszcie
Gregg zaskoczony odłożył broń.
- To musi być jakiś specjalny metal - powiedział.
Jeden z uzbrojonych ludzi podszedł bliżej i przekręcił
koło. Drzwi wśliznęły się natychmiast w szczelinę w ścianie lekko i
bezszelestnie. Ktoś roześmiał się krótko, napięcie zelżało, a Gregg pozwolił
sobie nawet na rumieniec wstydu. Mogli wejść do towarowej komory powietrznej.
Zamiast tego jednak stali przykuci do miejsca strumieniem
światła, który nagle w nich uderzył. Komora powietrzna była pomieszczeniem
zaledwie średniej wielkości, ale miała naprzeciwko drzwi coś, czego żaden z nich
nigdy nie widział, a co w ich pełnych podziwu oczach powiększało komorę w
nieskończoność - okno. Okno, w którym widać było kosmos.
Nie był to tym razem skromny wycinek przestrzeni
kosmicznej, jaki Vyann i Complain widzieli w sterowni, tylko gigantyczna
panorama. Przygotowani już jednak przez poprzednie doświadczenie, pierwsi
przeszli po grubo pokrytej kurzem podłodze, aby być bliźej wspaniałego widoku.
Reszta stała jak wryta przy wejściu.
Za oknem, pełen gwiazd jak skarbiec cesarski drogich
kamieni, rozciągał się bezmiar kosmosu. Było to coś niezrozumiałego, niesamowity
paradoks, w który nie mogli wprost uwierzyć: bo chociaż kosmos robił wrażenie
absolutnej czerni, to każdy jego fragment mienił się różnokolorowym światłem.
W milczeniu sycili oczy roztaczającym się przed nimi
widokiem. Choć pogodna, pełna spokoju przestrzeń wzruszała do łez, to jednak
największe wrażenie zrobiło na nich coś, co unosiło się w przestrzeni
kosmicznej: przepiękny półksiężyc planety, tak błękitny jak oczy nowo
narodzonego kociaka i nie większy niż trzymany w wyciągniętej ręce sierp. Na
samym środku planeta iskrzyła się oślepiającą bielą, jakby w tym miejscu tkwiło
słońce, które w swej przerażającej koronie przyćmiło swą wspaniałością wszystko
dokoła.
W dalszym ciągu panowało milczenie, gdy półksiężyc
powiększył się, a zza niego wychynęło słońce. To cudowne zjawisko zaparło im
dech, jego wzniosłość oszołomiła ich ze szczętem. Pierwsza odezwała się Vyann.
- Och, Roy, najdroższy - wyszeptała - jednak gdzieś w końcu
dotarliśmy! Jest jeszcze dla nas nadzieja, jakaś nadzieja jeszcze istnieje...
Complain odwrócił się usiłuj ąc dobyć głosu, aby jej
odpowiedzieć, ale stwierdził, że słowa więzną mu w gardle. Nagle zrozumiał, czym
była ta wielka sprawa, której tak szukał przez całe życie...
Nic wielkiego. Drobna rzecz - twarz Laur opromieniona
słońcem...
następny |